x

sw. AlbertUrzekająca obecnie wielu postać Adama Chmielowskiego – Brata Alberta jest niewątpliwym wyzwaniem dla każdego chrześcijanina.

W domu rodzinnym

Adam Chmielowski urodził się 20 VIII 1845 roku w Igołomi pod Krakowem, w zdeklasowanej rodzinie ziemiańskiej Wojciecha Chmielowskiego i Józefy z Borzysławskich. Był tak wątły i słaby, że musiano udzielić mu chrztu „z wody”, którego dokonano 26 sierpnia tegoż roku w kościele parafialnym w Igołomi.

Ceremonii chrztu dopełniono dopiero 17 VI 1847 roku w kościele Najświętszej Marii Panny w Warszawie. Wychowywał się w rodzinie głęboko religijnej, wierzącej i praktykującej. Jako dziecko został przez matkę ofiarowany Bogu.

25 VIII 1853 roku nastąpiła pierwsza tragedia rodzinna. Zmarł Wojciech Chmielowski, który został pochowany w grobowcu na Powązkach. Cały ciężar utrzymania i wychowania dzieci (Adam miał dwóch młodszych braci i siostrę) spadł na barki Józefy. To ona wywarła największy wpływ na wychowanie najstarszego syna. Do 9. roku życia pozostał on w domu rodzinnym, po czym, za radą rodziny, matka zdecydowała się posłać Adama do szkoły w Petersburgu. Jednakże w tej szkole trwał tylko rok. Z obawy przed rusyfikacją, z myślą o patriotycznym wychowaniu syna, nie pozwoliła na kontynuowanie nauki. Mimo trudnych warunków materialnych, zdecydowała pozostawienie go w stolicy. Adam przeniósł się do Gimnazjum Realnego Pankiewicza w Warszawie.

28 VIII 1859 roku zmarła Józefa Chmielowska, pozostawiając czworo osieroconych dzieci opiece siostry męża, Petroneli Chmielowskiej i rodzinnej radzie opiekuńczej. Adam boleśnie przeżył śmierć matki, od której w ostatniej chwili jej życia otrzymał obrazek Matki Bożej Częstochowskiej, który mu towarzyszył do końca jego dni. Józefa Chmielowska odeszła, mając 38 lat. Zostawiła w duszy najstarszego syna to, czego mu nikt nie odebrał: głęboką wiarę i niezwykłą religijność.

Młodość i zaangażowania patriotyczne

Śmierć matki i edukacja w warszawskim gimnazjum przypadła na okres nasilających się manifestacji patriotycznych organizowanych przez młodzież uczącą się w szkołach stolicy Królestwa. Spowodowało to zamknięcie najbardziej antyrządowo nastawionych uczelni, jak również spotęgowało liczne represje. W związku z tym rodzinna rada opiekuńcza zdecydowała o wyjeździe Adama ze Stolicy i podjęciu dalszej nauki w Instytucie Politechnicznym w Puławach.

Po przybyciu do Puław włączył się czynnie w konspiracyjną działalność prowadzoną przez studentów, a w chwili wybuchu powstania znalazł się, jako jeden z pierwszych, w szeregach powstańczych.

Wobec potężnej siły wojsk rosyjskich jedynym atutem powstańców była bezgraniczna odwaga i pogarda śmierci. Takim właśnie bohaterstwem odznaczał się młody Chmielowski. Ks. Jan Wal tak o nim pisał: „Wierności swojej dałeś dowody Ojczyźnie służąc do końca szczerze; z powstańczą bracią idąc w zawody, żołnierską dolę dzieląc z żołnierzem”. Za swoje zasługi w bitwie pod Trojczyną i Mełchowem został awansowany do stopnia podporucznika. W trakcie drugiej z tych bitew odłamek granatu trafił go w nogę. Do rannego Adama wezwano rosyjskiego lekarza, który orzekł konieczność amputacji nogi. Nie było mu oszczędzone cierpienie. Amputacji nogi dokonano bez używania środków znieczulających. Rannemu włożono tylko w usta zapalone cygaro, które z bólu połknął wraz z ogniem.

Mimo młodego wieku z poświęceniem brał udział w walkach, z których – po krwawym stłumieniu powstania wyniósł jako jedyne odznaczenie – żelazne szczudło zastępujące mu nogę. Poznał ból, cierpienie, widział konających na polu walki.

Lata studiów

Przy wydatnej pomocy rodziny i bliskich przyjaciół wyjechał do Paryża. Chciał tam studiować malarstwo, ale nie miał jeszcze matury, więc powrócił do Warszawy, gdzie próbował uzupełnić edukację. Uświadamiając sobie malarskie powołanie, podjął studia w warszawskiej Klasie Rysunkowej. Jednakże jego artystycznym powołaniom sprzeciwiła się rada opiekuńcza, od której był uzależniony. Przerwał naukę w Klasie Rysunkowej i wyjechał na studia politechniczne do Gandawy.

W 1867 roku jest z powrotem w Warszawie. W 1869 roku otrzymał stypendium od hrabiego Włodzimierza Dzieduszyńskiego i mógł podjąć studia w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium, które ukończył w 1874 r. Będąc w dobrym nastroju, malował wspaniale. Niestety, w pewnych momentach niszczył swoje osiągnięcia. Już wówczas trawiła go jakaś tęsknota do doskonałości.

W 1874 roku Adam Chmielowski, jako dojrzały i dobrze zapowiadający się artysta, opuścił Monachium i wrócił do kraju. Gdy jego znajomi rozjechali się po świecie, poczuł się osamotniony i również opuścił Warszawę. W 1879 roku odbył podróż do Włoch, a po powrocie osiadł we Lwowie, gdzie zaczął malować swój najbardziej religijny obraz: Chrystus w cierniowej koronie – „Ecce Homo”.

W poszukiwaniu Boga

Po wielu latach Chmielowski nie tylko talent, ale całe życie poświęcił Bogu. W 1880 roku wstąpił do zakonu jezuitów w Starej Wsi. Rozważając podczas miesięcznych rekolekcji prawdy Boże, zwłaszcza o ostatecznym przeznaczeniu i celu człowieka, załamał się psychicznie. To spowodowało, że wydalono go z zakonu i oddano w kwietniu 1881 roku do Państwowego Zakładu dla Psychicznie Chorych w Kulparkowie. Dowiedziawszy się o tym, jego brat Stanisław, zabrał go do Kudryńca na Podolu, by w ciszy wiejskiego środowiska, w atmosferze ciepła rodzinnego mógł odzyskać zdrowie i równowagę wewnętrzną.

Stan depresji trwał 15 miesięcy. Dopiero pod wpływem rozmowy o Bożym Miłosierdziu ustąpiły ciemności ducha, a po odbytej spowiedzi odnalazł spokój i równowagę wewnętrzną. Wzorem dla niego stała się postać św. Franciszka z Asyżu, który porzucił wszystko, aby zyskać Boga. Trwający 2 lata pobyt na Podolu w okresie 1882 – 1884 został przerwany przez ukaz carski nakazujący Chmielowskiemu jako „tajemnemu organizatorowi niedozwolonych stowarzyszeń” opuszczenie granic państwa rosyjskiego pod groźbą zesłania na Sybir.

Jesienią 1884 roku opuścił Chmielowski granice zaboru rosyjskiego i wyjechał do Krakowa. Tam dostrzegł wielką nędzę i ubóstwo mieszkańców krakowskiego Kazimierza, różnych żebraków i włóczęgów.

Służąc Bogu i człowiekowi

Tak oto stanął u początku swej drogi, na którą Bóg go kierował od dawna. To były jego drugie narodziny. Umarł Adam Chmielowski, artysta malarz – narodził się Brat Albert, ojciec ubogich. Jego krok uważano za czyste szaleństwo, a jego szaleństwem była po prostu miłość Boga w człowieku. Był to początek drogi, która stała się jego drogą życiową. Aktem, który zapoczątkował pełne oddanie się bezdomnym, było podpisanie w dniu 1 listopada 1888 roku umowy z magistratem krakowskim, że bierze na siebie opiekę nad miejską ogrzewalnią. W swoich poczynaniach dążył do tego, by z dotychczasowych ogrzewalni miejskich Krakowa uczynić przytuliska.

Wiadomość o działalności Brata Alberta nie pozostała w murach Krakowa, ale poszła na całą Polskę, budząc wszędzie podziw i pragnienie założenia takich instytucji. Prócz przytulisk zakładał Brat Albert domy dla bezdomnych dzieci i młodzieży, zakłady dla kalek i starców. W czasie I wojny światowej otoczył opieką szpitale wojskowe i epidemiologiczne.

W swoim dążeniu do pełnego daru z siebie i zaangażowaniu w służbę Bożej miłości Brat Albert doceniał rolę życia ewangelicznego. Ewangelia i jej wskazania były dla niego drogowskazem postępowania. Siłę do wytrwania w swoich postępowaniach i zadaniach czerpał z rad ewangelicznych, tj.: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. W swojej posłudze nie tolerował niedbalstwa.

Brat Albert żył prawdą, którą często przypominał swoim duchownym dzieciom, że ubogi jest skarbem od Boga zesłanym, nad którym trzeba się pochylić, by „czcigodne członki samego Jezusa Chrystusa” troskliwie opatrzyć, nie kierując się przy tym żadnymi względami oprócz tych, że im bardziej zbolały członek, tym większe ma prawo i pierwszeństwo do opieki.

Ostatnie lata życia

Intensywne życie, a jednocześnie surowość względem siebie i liczne umartwienia spowodowały osłabienie sił świętego. 17 września 1915 roku w kościele Bernardynów uległ częściowemu paraliżowi, ale jego organizm zdołał jeszcze wrócić do normy.

Na wiosnę 1916 roku pojechał do Lwowa odwiedzić braci i siostry swojego zgromadzenia. W tym czasie choroba ponownie zaatakowała organizm. Mimo tego 29 listopada 1916 roku pojechał do Zakopanego, aby zapłacić ostatnią ratę hrabiemu Władysławowi Zamoyskiemu za drewno zużyte do budowy pustelni. 20 grudnia 1916 roku ciężko chory wrócił do Krakowa. Położył się na swój drewniany tapczan i oznajmił, że przyszedł umrzeć. W Wigilię 23 grudnia stracił przytomność. Udzielono mu sakramentu namaszczenia chorych. Jego ostatnie słowa do braci i sióstr były następujące: „Co tu płakać ? Z wolą Bożą macie się zgadzać i za wszystko Bogu dziękować! (...) za chorobę i za śmierć, jak ją zsyła”. Następnie kazał odmówić Magnificat. W południe, w dzień Bożego Narodzenia, gdy rozdzwoniły się na Anioł Pański dzwony krakowskich kościołów, Brat Albert oddał Bogu ducha.

Jego świętość ukazała beatyfikacja w 1983 roku oraz kanonizacja w 1989 roku, dokonane przez Ojca Świętego Jana Pawła II, przedstawiając „człowieka dobrego jak chleb”, który złożył ofiarę z siebie dla Boga, Ojczyzny, sztuki i ubogich.

Elżbieta M.

(tekst pochodzi z naszego biuletynu)